sobota, 27 października 2012

4. „Nie można być spokojnym”


Rozdział 4 „Nie można być spokojnym”
Diabełek jednym susem dopadł myszkę zrobioną przez moją mamę.
-Brawo! Brawo! – Mówię.
-To jeszcze nic, uszyłam mu także ciepły kojec.
Uśmiecham się i biorę kotka na ręce.
-Lubi cię. – Mama podnosi pustą miskę po jedzeniu od Diabełka.
-Taak. – Odkładam go.
Kot od razu biegnie na swój kojec.
-Dziś sobota, pomożesz mi odkurzać i sprzątać.
-Dobrze.
Przygotowałam wszystko co należy; płyny do mycia podłóg i szyb,  szmatki, zmiotki i inne.
Zaczynamy sprzątać.
-Ja umyję kuchnię a ty łazienkę.
-Okej. – Mówię i idę z całym sprzętem do łazienki.
Po paru godzinach cały dom lśni czystością.
-No, opłaciło się. – Uśmiecha się mama.
-Tak. To już wszystko?
-Niezupełnie. – Odpowiada i jej mina zmienia się na poważną. – Został jeszcze strych, pozamiatałabym tam, ale plecy mnie strasznie bolą, więc jeśli mogę cię prosić.
-Jasne, już idę.
Nagle dzwoni dzwonek do drzwi. Mama podbiega i otwiera, po chwili woła. – Julie ktoś do ciebie.
-No nie, na pewno Charlie, mam go dość, już nie można być samemu.
Podchodzę i widzę Shona, odruchowo zamykam mu drzwi przed nosem. Nie chcę ich ponownie otworzyć, ale mama patrzy się na mnie ze zdziwieniem, więc z wyniosłą twarzą otwieram je ponownie.
-Musimy pogadać. – Słyszę i Shon zaciąga mnie na spacer.
Idziemy lasem, dziwnie się czuję idąc tutaj z Shonem, gdyś zawsze bawiłam się tutaj z Charliem, ale postanawiam o nim już nic nie myśleć, tak jakby nie istniał.
-Więc o czym chciałeś pogadać?
Nagle stanęliśmy.
-Po pierwsze chciałbym się pogodzić.
-Będzie mi trochę trudno.- Mówię i spuszczam mój wzrok, który ciągle udaje wyższość nad każdym.
-Ym.. Po drugie… chciałbym cię o coś spytać.
-O co?
-Nie chcę do tego wracać, ale kiedy twój tata jeszcze żył, mój przekazał mu coś ważnego.
Po tych słowach łzy pojawiają mi się pod oczami.
-Co takiego mu przekazał? – Pytam.
-Magnetofon.
Odwracam głowę w jego stronę.
-Czyli wyciągnąłeś mnie z domu specjalnie po jakiś stary głupi magnetofon?! – Krzyczę.
-Przepraszam, ale on jest dla mnie bardzo ważny.
Kolejny raz wściekam się na Shona, jak on mógł?!
-Dobrze. – Mówię. -Choć po ten magnetofon.
Shon bardzo się ucieszył, nie wiem dlaczego, ale nawet krzyknął z radości, widać, że mało go interesuje mój ból.
-Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki!!!
Shon podbiega i tuli jak najmocniej. Widocznie nie mam jak się uwolnić, dopiero potem Shon zmniejsza uścisk i wolno przykłada swoje usta do moich. Czuję miłe ciepło i pogrążam się na chwilkę w nim, dopiero później odzyskuje świadomość i odpycham Shona.
-Co jest?! – Krzyczę. – Chciałeś tylko ten swój głupi magnetofon, nie pogrążaj sytuacji, topór wojenny nie został zakopany doszczętnie.
-Przepraszam ja tylko, nie mogłem się opanować z radości.
-To minie, nadal nie wiem po co ci ten grat.
-Dobrze, zapomnijmy o tym.
-Na to się mogę jedynie zgodzić.
Idziemy do mojego domu skrótem. Otwieram drzwi.
-Mamo?!
-Tak?
-Wiesz gdzie mogę znaleźć rzeczy taty?
Mama przypatrzała się Shonowi przez chwilkę.
-Są na strychu. – Odpowiada.
-Ah, miałam tam pozamiatać.
-Nic nie szkodzi, zrobisz to później, ja teraz muszę iść na zakupy.
-Dobrze, pa.
-Pa. – Wychodzi zostawiając nas samych.
-Chcesz się czegoś napić? – Proponuję.
Shon kiwa głową.
-A więc, chodźmy.
Podchodzimy do korytarza w którym nie ma drzwi.
-A więc, gdzie to jest? – Pyta Shon.
Pokazuję mu palcem małe wejście w suficie.
-Nie ma drabiny. – Mówi.
-Od dawna nie było, bo tam nie wchodziliśmy.
Chwilkę się zastanawiamy.
-Mam pomysł. – Odzywa się Shon. – Ale musisz mi zaufać.
-To będzie trudne. – Mówię w myślach.
-A więc jaki?
-Podniosę cię i wejdziesz na strych, potem pomożesz mi wejść.
Przewracam oczami.
-Nie lepiej poszukać drabiny? – Pytam.
-Z tego co wiem, ostatnio ją pożyczyłaś panu Brunleyowi.
-A skąd to wiesz?! – Pytam z irytacją.
-Widziałem jak zanosiłaś.
-Dobra, zrób mi stopień.
Shon złożył ręce i wskoczyłam jedną nogą na nie, później podniósł mnie, bałam się, że spadnę i tak długo się usadawiałam aż skończyłam siedząc mu na ramionach.
-Teraz otworzę klapę, spróbuj mnie utrzymać.
-Jesteś lekka jak piórko, pójdzie łatwo.
Otwieram starą klapę i próbuję się czegoś chwycić aby wejść na strych.
-Mam coś. – Mówię gdy czuję że chwyciłam się mocno przybitej deski w podłodze, wystającej ponad inne.
Zaczęłam się wspinać trzymając się deski. Jakoś się wgramoliłam, teraz wystarczy poszukać czegoś do wciągnięcia Shona.
-Mam linę! – Krzyczę.
-Okej, teraz zahacz ją o coś.
-Robi się.
Zahaczam ją o mocne gwoździe wbite w ścianę, w których wystaje tylko koniuszek. Zrzucam jeden kawałek liny przez wejście.
-Już wchodzę. – Mówi Shon i zaczyna się wspinać.
Przytrzymuję gruby sznur na wypadek, gdyby miał się zerwać. Po paru chwilach Shon wdrapał się na strych.
-Teraz szukajmy magnetofonu. – Mówi.
Na strychu jest pełno pudeł wypełnionych książkami, starych instrumentów, na środku stoi biurko z zamkniętą teczką.
-To biurko taty. – Mówię.
Shon przestaje myśleć na chwilę o tym czego szuka i za moim pozwoleniem obejmuje mnie, bo widzi, że nie za dobrze się tutaj czuję.
-Julie. – Mówi. – Przepraszam, że musisz tutaj być.
-Nie szkodzi, nie mogę cały czas żyć przeszłością. – Ulatniam się z uścisku i podchodzę do zakurzonej szafki, na której leży mała szkatułka.
-Zapewne mojej mamy. – Uśmiecham się.
Shon otwiera ją i prosi bym wyciągnęła rękę. W tej chwili zawiesza mi na niej srebrną bransoletkę, która składa się z małych błyszczących haczyków splecionych jeden pod drugim.
-Dzięki. – Mówię. – Teraz szukajmy.
Podchodzimy do biurka i zaczynamy szperać po półkach. Znalazłam notesy, mapy i inne. Shon poszedł dalej i także znajdował notesy.
-Julie! – Nagle woła.
-Tak?
-Chodź tu szybko! – Mówi.
Podbiegam zaciekawiona jego znaleziskiem, przede mną stoi coś wielkiego zakrytego płachtą. Shon zdejmuje materiał i ukazuje się przed nami wielki radar, na ziemi leży magnetofon. Chłopak podnosi go.
-Gdzieś tu jest włącznik. – Zaczynam majstrować przy urządzeniu.
Znajduje go i włączam. Nagle wszystko zaczyna migać różnymi kolorami a na ekranie ukazuje się zielony okręg z wieloma punktami.
-Popatrz tutaj. – Shon włącza magnetofon i odzywa się głos ojca.
„Drugi lipca 2008 roku, Zatoka Cadboro.
To już kolejny miesiąc moich poszukiwań wraz z Robertem i ekipą badamy zaburzenie pola magnetycznego w tym rejonie. Ostatnimi czasy znacznie wzrosło, co spowodowało zmiany klimatyczne.  Jeśli tego nie powstrzymamy może pojawić się wielka burza magnetyczna. Największe takie zaburzenia zanotowaliśmy w Szkocji nad jeziorem Loch Ness, na Florydzie, w Gambii i także tutaj, w Kolumbii Brytyjskiej oraz w wielu innych miejscach, w których rzekomo żyją mityczne morskie istoty. Zwykle indukcja pola magnetycznego Ziemi wynosi 30 mikrotesli, ale na dzień dzisiejszy wynosi ona aż 40. Podejrzewamy o to… Caddiego…”
Przykucam nie mogąc złapać tchu.
-Julie? – Pyta Shon. – Nic ci nie jest?
-W porządku. Dobrze się czuję. – Podnoszę się.
-Jeśli chcesz, możemy stąd wyjść. – Proponuje.
-Nie! – Krzyczę. – 30 mikrotesli… 30 mikrotesli… Ile teraz wynosi?
Shon patrzy na radar z niedowierzaniem.
-38 – Mówi. -Caddy wraca na brzeg…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz