sobota, 1 grudnia 2012

5. „Rozdrapywanie ran”

Nareszcie kolejny rozdział. Myślę, że opłacało się czekać ;)
-----------------------------------------------------------------


Rozdział 5 „Rozdrapywanie ran”
-To nie może być prawda. – Mówię kołysząc się, jakbym miała zaraz upaść.
-Niestety jest. – Odpowiada. – Musimy kogoś powiadomić.
-Kogo?! Kto nam uwierzy?! Wszyscy uważali tatę za idiotę!
-Nie mów tak! – Krzyczy Shon.
-Ale to prawda!
Chwytam jeden z dzienników taty, próbuję uderzyć nim Shona, gdy nagle wysypują się z niego kartki.
-Co to? – Pytam widząc rysunki.
-To potwór. – Shon chwyta jeden ze szkiców. – Caddy. – Dokańcza.
Nagle wszystko jak przez mgłę mi się przypomina, długą szyję, wielkie płetwy, głowę wielbłąda.
-Ty też go widziałeś prawda? – Pytam Shona.
Zamurowało go tak jak mnie.
-Tak. – Odpowiada.
Schodzimy ze strychu, ja nadal trzymam dziennik.
-Mam takiego kumpla… on ma bardzo dobrą łódź – Rozpoczyna mówić.
-I ty myślisz że złapiemy potwora? – Pytam.
-Przecież o to ci przez te wszystkie lata chodziło, czyż nie?
-Musze to przemyśleć, ale obiecaj mi jedno: nikomu o tym nie powiesz bez mojej zgody i działania na temat Caddiego podejmujemy razem.
Chłopak kiwa głową.
Następnego dnia ubieram się i wcześnie wychodzę z domu. Idę tam, gdzie mnie nogi same poniosą, czyli do lasu. Przedzieram się przez gęstwinę drzew i staję na małej łączce. Szybko ją pokonuję i idę dalej poruszona zapachem sosen, jodeł i świerków. W końcu natrafiam na wielki głaz. Już wiem, że to w tym miejscu tata szukał śladów po dawnej cywilizacji. Omijam głaz. W pewnej chwili nadeptuję na coś dziwnego. Pochylam się i zgarniam wierzchnią warstwę mchu. Ujawnia się przede mną wielki totem z głową orła. Powoli się odsuwam i napotykam plecami kolejny totem. Tym razem z głową wilka. Energicznie odpycham się i uświadamiam sobie, że znajduję się w środku kręgu totemów. Niektóre z nich są poprzewracane, zapewne przez trzęsienia, lub deszcze. W miejscu gdzie stoję jest mała dziura. Od razu orientuję się do czego służy. Biorę się do pracy. Zaczynam podnosić przewrócone totemy, odgarniać mech i ziemię z ich drewnianej faktury i w końcu wbijam w dziurę prosty patyk ułożony pod odpowiednim kątem. I oto przed moimi oczami ukazuję się zegar słoneczny.
-Czemu nie działa?! – Pytam się sama siebie rozłoszczona.
Oczywistą sprawą jest brak odpowiedniej ilości promieni słonecznych.
-Za dużo drzew! – Mówię i biegnę do domu.
Mijam wszystkie miejsca spotkane wcześniej, nie wiem skąd, ale pamiętam tą drogę. Na skraju lasu spotykam Charliego, który mnie zatrzymuje.
-Czego chcesz? – Pytam.
-Chcę cię przeprosić. – Mówi i odgarnia mi włosy z czoła.
-Nie chcę twoich przeprosin.
-Może i ich nie chcesz, ale ja nie przestane o tobie myśleć aż do śmierci.
-Czyli musisz zginąć, żebyś się ode mnie odczepił.
-Tak.
-Dobrze wiedzieć. – Odpyskuję.
-Dziwię się tobie.
-Dlaczego?
Charlie przykuca a ja z nim.
-Chcesz zniszczyć naszą przyjaźń.
Oburzam się.
-Nie! To ty ją tyle lat niszczyłeś!
-Jak uważasz. Szukałem cię tylko, żeby ci zadać pytanie.
-W jakie? – Pytam z niezadowoleniem.
-Julie. Wyprowadzam się. Sam… Chcę żebyś ze mną zamieszkała.
-Oszalałeś! Nie opuszczę Kolumbii!
-Okej. W takim razie musimy się pożegnać.
Odsuwam się w momencie, w którym Charles podaje mi rękę na dowiedzenia. Chwytam ją i przytulam Charlesa po przyjacielsku. W tym momencie nie obchodzi mnie to, jak się zachował, ani jak bardzo mnie zranił. Nie chcę żeby się wyprowadzał, ani nie chcę wyprowadzić się z nim. Chcę żeby było tak jak kiedyś.
Powoli całuję go w policzek.
Uśmiechając się mówi – Szkoda tylko, że nie zrobiłaś tego wcześniej.
Odchodzi.
Po tej sytuacji stoję jak słup. Nagle orientuję się, że miałam iść po Shona, aby pokazać mu moje znalezisko. Odzyskuję rozsądek i zaczynam biec. W końcu jestem przed jego domem. Pukam do jego drzwi jak oszalała, dopiero gdy otworzył drzwi ciągnę go za rękę do lasu.
-O co chodzi? Przez całą drogę nie odzywasz się ani słowem.
-Muszę ci coś ważnego pokazać.
Po kilkunastu minutach docieramy do tego miejsca.
-Oto miejsce, które chciałam ci pokazać.
Shon patrzy z niedowierzaniem na totemy, aż zauważa o co mi chodzi.
-To zegar.
-Dokładnie. – Potwierdzam.
-Po co tutaj jest zegar?
-Nie mam pojęcia, ale kiedy dopuścimy światło to się dowiemy.
-Jak my mamy to zrobić? Drzewa są stare, a nie potrafimy się wspinać na modrzewie.
-Wystarczy je wyciąć.
-Zwariowałaś?!
-Nie.
-Nie pozwolę ci na to. To zbyt niebezpieczne, a nikt nie może się o tym miejscu dowiedzieć.
Odgarniam grzywkę i patrzę na niego.
-A więc co chcesz zrobić? – Pytam.
-Moim zdaniem to nie przypadek, że tylko tutaj jest najwięcej modrzewi.
-Czyli?
-Musimy poczekać na zimę.
-Nie będę czekała kilku miesięcy, to za długo.
-Ale nie mamy innego wyjścia. – Mówi Shon.
-Ja mam pomysł. – Odpowiadam patrząc na świecące coś na szczycie jednego drzewa. – Zobacz! Tam na czubku coś się świeci.
-Raczej odbija światło.
-Tak! To jest woda! Musimy poczekać na deszcz!
-Nie padało już od paru tygodni. – Ciągnie Shon.
-Dlatego za niedługo może być deszcz. A teraz chodźmy już do domu.
-Okej.
Wracamy pośpiesznym krokiem, gdyż zaczyna się ściemniać. Shon odprowadza mnie pod dom i żegnamy się trzymając kciuki na to, aby za niedługo padało.
-Czemu nie było cię cały dzień? – Pyta mama.
-Yy… Bawiłam się z małą kuzynką Louisy.
-Aha. I co tam u niej?
-U kuzynki?
-Nie. Co tam u Louisy?
-Aaaa dobrze.
-No to super. – Mówi.
-Mamo, oglądałaś dziś prognozę pogody? – Pytam zaciekawiona.
-Tak. – Mama bierze do ręki gazetę i zaczyna przewracać kartki.
-I jak?
-Niestety, jutro ma padać.
-Sss serio?
-Tak. Czemu się tak zachowujesz?
-Bo chciałam jutro biwakować w lesie.
-W deszcz? – Pyta mama z niedowierzaniem.
-TAK! Znaczy. Chcę nauczyć się przeżycia w dziczy.
Zaczynam wymyślać niestworzone rzeczy.
-Bez przesady. Możesz spać w namiocie ale przeżycia nie będziesz się uczyć. Weźmiesz jedzenie i inne potrzebne rzeczy.
Uradowana wybiegam z pokoju i idę na górę. Przygotowuje się do spania: myję się, ubieram. I nareszcie ląduję w swoim łóżku pogrążona w myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz